Michał Zieliński „Moje miejsce już tam”
zapraszamy na wernisaż wystawy fotografii i instalacji Michała Zielińskiego „Moje miejsce już tam”
Michał Zieliński pochodzi z Olecka, jest absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, Wydziału Komunikacji Multimedialnej, Pracowni Fotografii prof. Piotra Wołyńskiego w roku 2010.
Wystawa Michała Zielińskiego „Moje miejsce już tam” zdobyła pierwszą nagrodę na III Warszawskim Biennale Sztuki Mediów 2010 roku. Wystawa została nagrodzona w konkursie prac dyplomowych, absolwentów szkół artystycznych w Polsce. Michał Zieliński jest również stypendystą Marszałka Województwa Podlaskiego ’ 2011 w dziedzinie twórczości artystycznej.
Wystawy indywidualne:
2010 – Ślad pamięci, ul. 27 Grudnia, Poznań
2011 – Moje miejsce już tam. Dom Pracy twórczej w Wigrach
Wystawa zbiorowa:
2010 – Nieoczywiste, Stary Browar, Poznań
dyplomy:
http://fotografia.asp.poznan.pl/nieoczywiste10/index.html
W mojej pracy szukam innego sposobu utrwalenia wizerunku człowieka, innego niż przeniesienie go na kawałek papieru fotograficznego. Podejmuję próbę dosłownego scalenia go z otoczeniem, pozostawienia śladu w miejscu, które może się okazać najważniejszym. Klasyczny portret jest dla mnie pretekstem do poznania danej osoby, spędzenia z nią dłuższej chwili na rozmowie, a bywa że na milczeniu.
Realizując swoje działania, przemierzam wiele kilometrów w poszukiwaniu ciekawych dla mnie ludzi, którzy żyją w domach, wioskach, może poza nimi. Spędzam nieraz długie godziny na rozmowach, pokazuję zdjęcia, staram się zdobyć zaufanie. Następnie, naświetlam portret danej osoby w jej otoczeniu. Wracam do domu, wywołuję film i przygotowuję się do głównego etapu mojej pracy. Pakuję niemal całą ciemnię fotograficzną do samochodu i zmierzam w kierunku danego domu. Pokój, przestrzeń którą wcześniej wybieram wraz z właścicielem, muszę zupełnie wyciemnić, zaklejam okna, drzwi – na czas mojej pracy jest ona zupełnie wyłączona z użytku mieszkańców, którzy często skrupulatnie starają się mi pomóc. Przygotowuję fragment ściany, gruntuję i nakładam na nią warstwę tradycyjnej emulsji światłoczułej. Po kilkunastu godzinach wracam, by za pomocą powiększalnika naświetlić uczulony fragment ściany, po czym w nikłym czerwonym świetle pojawia się przede mną obraz osoby, która fizycznie znajduje się w pokoju obok. Pozostawiony w ten sposób ślad jest dla mnie najistotniejszym elementem mojego działania, a także to jakie znaczenie ma on dla moich Bohaterów.
Michał Zieliński
Portret jako utrwalanie i zrozumienie…
We wciąż otwartym projekcie Michała Zielińskiego ujawnia się kilka istotnych aspektów dotyczących koncepcji fotografii dokumentalnej skoncentrowanej na problemach „śladu” i „pamięci”, jako trwałego obrazu człowieka. Projekt ten ma zatrzymać w naszej pamięci „wizerunek prostego człowieka”. Pokazać go w pełni jego „bycia”. Ten typ fotografii najlepiej interpretować opierając się na poglądach Rolanda Barthes’a ze Światła obrazu, ponieważ francuski teoretyk, w tym wypadku świetny eseista, zaakcentował poczucie zarodka bólu, czyli słynnego i jakże trafnego określenia – punctum, które jest także naszą walką ze śmiercią, a precyzując – oswajaniem jej. Właśnie w ten obszar fotografii zaznaczony przemijaniem i starością kieruje nas Michał Zieliński.
Oczywistym jest dla mnie, że autor sięga do koncepcji Zofii Rydet, która okazała się jedną z najważniejszych dla najnowszej fotografii polskiej. W przypadku Zielińskiego mamy bardzo trafne a nawet nowatorskie rozwinięcie tej koncepcji. Poprzez psychologiczny, ale kontynuujący tradycję dawnej fotografii portret, poprzez trwanie w niej w koncepcji fotografii czarno-białej, poprzez bycie z portretowanym autor pragnie się zbliżyć, na ile jest to możliwe, do istoty człowieczeństwa.
Najważniejszy pomysł odróżniający prace Zielińskiego od Rydet i innych kontynuatorów tego typu fotografii, polega na powrocie do miejsca fotografowania, uczynienia z niego przestrzeni ciemni, która staje się potem nowego rodzaju egzemplifikacją obrazu, zbliżonego do idei fresku. Naświetlona emulsja na ścianie jest nową, nie tautologiczną reprezentacją osoby i jednocześnie jej wizerunkiem. Pomysł jest rewelacyjny. Rozwijany w kilku kierunkach, jakie wyznacza życie, a nawet niespodziewana śmierć fotografowanego (Pan Zdzisław Stankiewicz, Pan Tadeusz Karczewski).
Taki typ portretu wraz z ukazaniem biednych wnętrz jest zapisem polskiej rzeczywistości z XXI wieku, życia polskiej prowincji, w której czas się zatrzymał lub widoczny postęp technologiczny jest znikomy.
Taki rodzaj, od początku do końca analogowej fotografii, w dobie przesycenia obrazem cyfrowym, który przede wszystkim pełni funkcję kulturowo-reklamową a nie artystyczną, jest dalej bardzo istotny. Ważne będzie, w jakim kierunku Michał Zieliński rozwinie swoje rozważania nad losem ludzkim, jaki obraz będzie chciał przedstawić, aby można było zrozumieć istotę umierania i jednocześnie uczestnictwa w naszym świecie, co było i jest podstawową funkcją sztuki?
Krzysztof Jurecki
/krytyk, historyk sztuki, Łódź/
„Niegdyś, gdy żyliśmy przez lata w jednym miejscu, obecność nasza i naszych przodków naznaczała miejsca. Współcześnie takich miejsc już niemal nie ma. Dzisiaj przemieszczamy się bezszelestnie z jednego mieszkania do innego, kupujemy dom na kredyt i później go sprzedajemy, by kupić większy. Miejsca nas nudzą, chcemy ciągle innych, piękniejszych, ciekawszych. Staliśmy się nomadami, którzy opuszczają teren, gdy wyczerpią jego zasoby. Wyjeżdżamy, gdy wyczerpie się wrażenie nowości. Jesteśmy przyzwyczajeni do szybkiego przemieszczania się, do bezśladowego przepływania przez miasta i kontynenty. Czy tęsknimy za domem?
Michał Zieliński w swoich fotografiach próbuje odnaleźć te miejsca, w których trwanie, związek z otoczeniem, ze ścianami, sufitem i podłogą odczuwalny jest natychmiast. A poprzez miejsca odnajduje ludzi, którzy je zamieszkują. Bohaterowie fotografii zgodzili się, by ich portrety umieszczono na ścianach domów, w których mieszkają. Zapewne wymagało to długotrwałych negocjacji, przekonywania o celowości artystycznego działania. Bo wświetlenie wizerunku w ścianę własnego pokoju może wydawać się ekstrawagancją, dziwacznym kaprysem artysty. Następnie Zieliński powraca na tę specyficzną „scenę zbrodni” i fotografuje swoich modeli obok fotograficznego cienia na ścianie. Zostawienie fotograficznego śladu na ścianie przywołuje legendę powstania pierwszej fotografii1 – Pliniuszowy mit o dziewczynie, która obrysowała cień odchodzącego kochanka na murze, by zachować pamięć o nim. Ta ucieleśniona w cieniu nostalgia za obecnością żywej osoby jest też nostalgią, odczuwaną przez obserwatora, który wie, że to, co widzi już w momencie obserwowania skazane jest na zniknięcie. Zieliński utrzymuje swoje fotografie w konwencji fotografii etnograficznej, konwencji wypracowanej tak przez badaczy innych kultur (jak Margaret Mead czy Gregory Bateson) lecz z tych zdjęć przebija też cień socjologicznych zapisów Augusta Sandera i Zofii Rydet. Taki rodzaj fotografowania ma swoje reguły: fotografuje się postać, zwrócona twarzą w stronę obiektywu w jej otoczeniu. Także czarno-biała tonacja przypomina o tym historycznym modelu obrazowania. Jednocześnie wprowadza ważny kontekst etnograficznej melancholii. Etnograf, wchodząc w kulturę z zamiarem jej zapisu, jest świadom, że obraz, który pozostawi, będzie świadectwem kultury, której już nie ma, którą odmienił swoją obecnością i działaniem. Obserwator zawsze przychodzi za późno, niezdolny do pochwycenia życia, zbiera tylko opowieści, wspomnienia, rejestruje obraz nieruchomych przedmiotów.
Te fotografie byłyby jednak tylko pięknymi portretami dawnych mieszkańców Suwalszczyzny, gdyby nie druga, filmowa część realizacji. Na zdjęciach ich bohaterowie siedzą prosto, jakby zaniepokojeni tym, że obcy zapisuje ich obecność w tym pokoju, który był zwyczajny, codzienny, gdzie byli „u siebie”, a teraz naznaczony portretem stał się dziwnie monumentalny i pomnikowy. Całą tę „nieswojość” relacjonują nagrane przez autora rozmowy, w których – w trakcie prezentacji portretu na ścianie – pyta, co czują patrząc na tego powtórzonego „siebie”, czy rozpoznają się w tych zapisanych na ścianie, ukrytych skromnie za szafą lub makatką fotografiach. Odpowiedzi są trudne, jakby identyfikacja z obrazem sprawiała opór. Sfotografowani odczuwają ten sam dystans do własnego wizerunku co Roland Barthes, kiedy pisał, że o trudności rozpoznania siebie na zdjęciu i mikrodoświadczeniu śmierci. „Naprawdę staję się zjawą”,2 pisał w „Świetle obrazu”, a bohaterowie zdjęć nie potrzebują wcale erudycji filozofów, by ten lęk przed przemianą w zjawę rozpoznać. No widzisz będzie umarły”, mówi pan Karczewski patrząc na swój portret i zaraz dodaje: „zakryje się firanką i będzie dobrze”, próbując przywrócić temu miejscu pierwotny porządek zakłócony pomysłem fotografa.
Co znaczy zamieszkiwać jakieś miejsce? Można tłumaczyć to pojęcie filozoficznie, jak czynili to wielcy myśliciele, można też prościej – przez poczucie przynależności i tożsamości. Jestem stąd, bo tutaj spędziłem/spędziłam życie, bo zostawiłam/zostawiłem swój ślad, bo żyję w pamięci innych i inni żyją w mojej pamięci. Co jednak będzie, gdy zapomnę i inni zapomną o mnie? Fotografia ma świadczyć nie tylko o czasie, lecz także o przestrzeni. Jednak umieszczenie fotografii na ścianie okazuje się zabiegiem przewrotnym – w to, co znane i oswojone wprowadza niepokój, chociaż przecież miała być ilustracją przynależności. Dlaczego jednak fotografowani odbierają tę fotografię inaczej, niż portrety umieszczane „po bożemu” w ramkach, i tak stawiane na stolikach lub wieszane na ścianach? Czy dzieje się tak, z powodu specyficznej estetyki tych zdjęć, rezultatu własnoręcznego nakładania emulsji, przez co są mniej „gładkie” a zamiast tego bardziej zamazane i niewyraźne? Już w samych tych obrazach zawarta jest przemijalność.
Zdjęcia Zielińskiego są portretami podwójnymi, wizerunkami człowieka obok portretu. Można by nazwać je także inaczej, jako wizerunek człowieka, który postrzegamy jako żywego i jego cienia. Jedno zdjęcie jednak jest niepełne. Widzimy na nim tylko cień postaci. Przeczuwamy, że nieobecność tego „żywego” nie jest konsekwencją artystycznego chwytu, lecz rzeczywistych kolei losu. Bohater zmarł przed ostatecznym ukończeniem projektu. W opowieści o starych ludziach sfotografowanych w ich domach nie ma żadnej fikcjonalności, zmyślenia. To ich życie, ich odchodzenie i ich śmierć. Dlatego te fotografie tak nas dotykają i wydają się takie prawdziwe. Są próbą uchwycenia tego, co niewidzialne – więzi z miejscem. Kiedy znikną ludzie pozostaną tylko przedmioty i obrazy, fragmenty i ułomki. To one, dla nas, przychodzących z innego czasu i przestrzeni staną się świadectwem obecności tych, którzy postanowią ją odczytać na nowo. Czy nie zazdrościmy trochę bohaterom tych zdjęć? Może przemieszczamy się łatwiej, zmieniamy przestrzeń do życia jak rękawiczki, czy jednak nie brakuje nam „miejsca”, które moglibyśmy nazwać naszym? Gdzie pozostanie po nas ślad?”
Marianna Michałowska
/ krytyk sztuki i kurator wystaw, adiunkt w Instytucie Kulturoznawstwa UAM w Poznaniu/
„Michał zrealizował coś (nazwijmy to według obowiązujących trendów „projektem”), co w niesamowity sposób dotyka istoty fotografii. Jest to niewątpliwie projekt związany z fotografią dokumentalną, ale jednocześnie stanowi on głęboką refleksję, nie tylko nad samym medium, ale również nad sposobem oddziaływania fotografii, jej percepcją, a także nad funkcją obrazu fotograficznego w ludzkim życiu. Michał jest człowiekiem zbyt młodym aby pamiętać działania suwalskiej „PAcamery” w czasach gdy prowadził ją Stanisław J. Woś, ale widocznie jest na północnym wschodzie Polski (autor urodził się w Gołdapi i mieszkał w Suwałkach) coś w powietrzu, co sprzyja rozwojowi fotografii o dużym ładunku duchowości, mistycyzmu i metafizyki – oprócz przywołanego już Wosia wywodzą się stamtąd tacy twórcy jak Tomasz Michałowski, Radosław Krupiński czy Grzegorz Jarmocewicz.”
Sławomir Tobis
/fotograf, Poznań/